Jakiś smętny ten blog.
Wiecie co mi się jakiś czas temu przytrafiło?
Może od początku.
Mam ciekawy telefon. Ciekawy w sensie niepowtarzalny. Mój ciekawy telefon ma pół klawiatury (a pół nie) i przeżywa ze mną różne przygody. Ciekawym jego elementem jest (nie)odłączna klapka tylna zakrywająca baterię. Nieodłączna dlatego, że była w komplecie z telefonem, a odłączna, bo z każdą próbą podniesienia telefonu z biurka decyduje się na tym biurku jednak pozostać razem z baterią. A im szybciej chcę odebrać połączenie tym bardziej ona decyduje się z blatem nie rozstawać. Natomiast dzięki przejrzystości klawiatury zgłębiam anatomię mojego przyjaciela z odpadającą klapką. Kocham i nienawidzę go jednocześnie. Przy każdej próbie wyjęcia go z kieszeni w wkładam rękę pomiędzy kiedyś zespojone ze sobą warstwy przycisków ;)
Do rzeczy. Postanowiłam kiedyś umyć twarz. Takie postanowienia zdarzają mi się mniej więcej 2 razy dziennie. Więc przy drugim już tego dnia postanowieniu poprzedzającym pójście do łóżka wzięłam mojego złamasa ze sobą do łazienki. Pozostawiając go na rancie umywalki oddałam się radośnie opłukiwaniu twarzoczaszki z brudu i niechęci dnia codziennego. Co ciekawe woda cały czas z kranu płynęła. Po otworzeniu oczu, które wieńczyło ochlapywanie strzaskanej decyzjami i moralnymi upokorzeniami twarzy, mój wzrok przykuł telefon leżący na dnie umywalki radośnie myjący twarz razem ze mną. Chwilę to trwało, więc podejrzewam, że umył się dokładnie. Zalanego "w trupa" wyciągnęłam z umywalki (baterii nie musiałam wyjmować, bo sama wpadła, więc plecki też umyte) i położyłam na ręczniku.
Jak się domyślacie nic mu się nie stało i przecudownie służy mi do dziś łamiąc mi paznokcie przy próbie wyjmowania z kieszeni czy torby. Taka przygoda.
Trzymajcie się ciepło i myjcie dokładnie wszystko co macie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz